Drobna Uwaga

Uwaga!!

Treść tego bloga zawiera w sobie w sporej mierze (jak nie w większości) elementy o tematyce Yaoi. Jeśli ktoś nie wie co to takiego zapraszam >>TU NA STRONĘ<< i zapoznanie się z tym terminem. Jeśli jednaki komuś przeszkadza ten temat, albo w jakikolwiek sposób ubliża, to bardzo proszę o dobrowolne opuszczenie tego bloga, a swoje komentarze pozostawieniu dla siebie.

Kontakt

Jeśli Ktoś chciałby być informowany o nowych notkach albo skontaktować się ze mną to najłatwiej mnie złapać na gg:28597734 lub ewentualnie mailowo firello.kirike@gmail.com

poniedziałek, 26 września 2011

Historia Postaci RPG: Erienna Mere

 Prawdę powiedziawszy to nie jest cała historia. A może raczej powinnam powiedzieć że są dwie wersje tej historii. Ta była napisana na potrzeby sesji z moim przyjacielem. Po jakimś czasie naszła mnie wena i napisałam rozwinięcie tej historii. Tak wiec jak znajdę chwilę postaram się opublikować i tą drugą wersje. Ale od raz ostrzegam że tamta będzie ukazywana w częściach.  




Nazywam się Erienna Mere i pochodzę z miasta Suzail, a moi rodzice to Kerella             i Barras Mere, którzy osiedlili się w tym miejscu na 5 lat przed moimi narodzinami. Prawdę powiedziawszy, niewiele wiem o ich przeszłości - zawsze ta wiedza była skrzętnie skrywana. Jedyne, czego się dowiedziałam to to, że przed osiedleniem się tu, wędrowali z grupą towarzyszy, jako poszukiwacze przygód zwiedzając najróżniejsze kąty. Wszelkie moje próby dowiedzenia się czegoś więcej na temat ich przeszłości były od raz ucinane. Choć, gdy już dali się przekonać na jakieś krótkie opowieści z ich podróży, to słuchając ich miałam wrażenie, że słucham bajki, a nie prawdziwej historii. A gdy zaczynałam się pytać o szczegóły, to albo kazali iść spać mówiąc, że już późna pora, albo że muszą wrócić do pracy, a ja tymczasem mam się zająć bratem. Co prawda uwielbiałam spędzać czas z Ilkarem, ale jest to wyjątkowo męczące zajęcie. Mimo niewielkiej różnicy wieku między nami, bo wynosi ona zaledwie 15 lat, zajmowanie się tym małym rozrabiaką jest bardzo męczące.
Moja rodzina prócz tajemniczego pochodzenia, jest typową elficką rodziną. Ojciec jest kochaną osobą ze złotym sercem, ale gdy przychodzi co do czego, to potrafi być stanowczy. Od wielu osób, które nas znają słyszałam opinie, że mam jego charakter. Nie wiem czy to prawda, ale jeśli tak jest, to jestem z tego dumna.
 Na co dzień tata zajmuje się handlem „wszystkim i niczym”, jak lubi mawiać. I coś        w tym jest, bo w czasie licznych moich wypadów do magazynów znajdywałam tam wiele najróżniejszych towarów. Zaczynając od żywego inwentarza, przez broń, tkaniny do dzieł sztuki. Zresztą tak samo jego klientela była dosyć różnorodna - od drobnych sklepikarzy przez szlachciców, nawet do Purpurowych Smoków. Ojciec zawsze uważał, że każdy człowiek, elf czy krasnolud jest tak samo wartościowy i do każdego trzeba podchodzić z sercem i szczerym uśmiechem. Całe życie nauczał mnie i Ilkara by nigdy nie uznawać kogoś za wyższego tylko dlatego, że ktoś jest bardziej majętny.
Ojciec często zaskakiwał mnie pod wieloma względami. Ale najbardziej byłam zdumiona jego znajomością języków. jak również z umiejętnością dostosowania rozmowy do indywidualnych osób. Właściwie dzięki swym dobrym kontaktom z klientami został uznany za jednego                z najlepszych handlarzy.
Często towarzyszyłam tacie w pracy, co prawda, z początku nie był z tego zadowolony. Zdarzało się, że gdy przemierzałam magazyn choćby w najprostszej sukni, pracownicy bacznie wodzili za mną wzrokiem, co nieco zaniepokoiło ojca, bo trzeba przyznać, urodę odziedziczyłam po mamie. Nawet zakazał mi przychodzić do magazynów tłumacząc się, że to nie miejsce dla dziewcząt. Ale z czasem moja obecność stała się czymś normalnym, na co nie zwracano większej uwagi. Choć dłuższa moja nieobecność zawsze była od raz zauważana. Zaprzyjaźniłam się z wieloma pracownikami, przez co ojciec nieco uspokoił się i nawet sam proponował uczestniczenie w rozmowach z klientami. Prawdę mówiąc, nawet po zaakceptowaniu mojej obecności w magazynach, długo musiałam ojca przekonywać do moich pomysłów bycia obecną przy nocnych rozładunkach, ale po kilku dłuższych rozmowach             i zauważeniu, że moja obecność bywa przydatna, pozwolił mi na tą dziwną zachciankę.            Z jednego z takich nocnych rozładunków przyprowadziłam do domu szczenię wilka. Pewnie bym nie zwróciła na niego uwagi, ale przechodząc obok niego ten malec rzucił mi się pod nogi i zaczął szarpać za rąbek sukni. Jak się okazało, mały chciał się po prostu bawić, a pyszczek      oraz jego umaszczenie tak mnie urzekło, że go przygarnęłam i nadałam imię Pieszczoch.
Mama natomiast prócz zajmowania się sprawami domu i finansami, dużo czasu poświęcała ciągłemu zgłębianiu wiedzy tajemnej. Nie żeby zaniedbywała roli rodzica. Zawsze, gdy tylko ja czy Ilkar chcieliśmy o czymś porozmawiać lub prosić ją o pomoc, bez dłuższego namysłu odkładała księgę z czarami.
Na co dzień mama zakładała suknie tłumacząc się, że w szatach czarodzieja zwraca na siebie większą uwagę. Choć jak dla mnie to i w jednym, i w drugim wyglądała wspaniale,          a ludzie gdy ją ujrzeli nawet w najgorszej rozterce uśmiechali się do niej. Prawda jest taka, że mama jest piękną elfką. Jej delikatne rysy twarzy i długie blond włosy, które zawsze lekko podpinała do tyłu dają nieziemski efekt.
Czasami przesiadywałam z nią w pracowni obserwując, jak chodzi pomiędzy stołami zapełnionymi różnymi butelkami, zwojami i przyrządami, o których nie wiadomo mi nawet do czego służą. Nie wiem, czy to jest moje złudzenie, czy tak się dzieje naprawdę, ale kiedy tak siedzę z mamą w jej laboratorium i dopytuję się, co robi, po co to wszystko, odpowiadanie na moje pytania sprawiają jej przyjemność. Toteż nieco zainteresowała mnie tym wszystkim i niekiedy sama zaczytuję się w jej księgach.
Cała ta magia tak mamę wciągnęła, że nawet stara się chodzić na wszystkie spotkania Rady Magów, jak również często poświęca całe noce na dopracowanie czaru do perfekcji. Ojciec, co prawda za bardzo tego nie pochwala, ale z miłości do niej przymyka oko na jej eksperymenty i długie ślęczenie nad księgami. Choć, gdy ojciec dostrzegł, że zaczynam interesować się magią, częściej starał się ze mną spędzać czas. A po tym gdy, dowiedział się, iż byłam raz z mamą na spotkaniu Rady Magów, robił wszystko by odciągnąć mnie od tego tematu posyłając na różne nauki: jazdy konnej, czy szermierki. Wówczas nie wydało mi się to niczym dziwnym, zawsze lubiłam takie rzeczy. Mimo, że potrafiłam się zachować jak dama, dobrze również czułam się w stroju podróżnym.
Po tym jak Ilkar skończył 25 lat, całą rodziną jeździliśmy na kilka dni do Królewskiego Lasu. Rozbijaliśmy obóz na jakiejś polanie w pobliżu Gwiezdnej Wody i spędzaliśmy tak dekadzień. Miałam wrażenie, że rodzice dobrze się bawią, jakby stawali się młodsi o kilka lat. Nawet mama, którą rzadko widywałam w innym stroju niż w sukni, na te wypady zakładała szaty podróżne czarodzieja.
Niestety rzadko się zdarzało, że mogliśmy tak całą czwórką spędzać czas na łonie natury. Ktoś przecież musiał zajmować się domem i interesem w Suzail.
W trakcie jednego z pierwszych naszych wypadów, kiedy to sama wyruszałam z ojcem do lasu, dostrzegłam pewną przemianę, jaka następuje w tacie. Zdziwiłam się, że ten elf, który na co dzień zajmuje się sprawami papierkowymi, tu w lesie potrafi się tak płynnie poruszać. Gdy pierwszy raz ujrzałam go jak strzela z łuku, zakochałam się w tym od raz. Cała ta gracja, wdzięk, jaki w to wkładał, to coś niezapomnianego. Oczywiście ojciec z początku nieco niechętnie chciał mnie tego wszystkiego uczyć, ale po namowach w końcu się zgodził. I tak od tamtego czasu w trakcie naszych podróży po Cormyrze, zarówno mnie, jak i Ilkara tata uczy wszystkiego tego, co sam wie.
Tak właśnie minęło moje dzieciństwo, na ciągłych podróżach po lądzie i morzu. Bo gdy interes rodziców dobrze się rozrósł, ojciec postanowił zainwestować w statek i transport wodny.
Niestety ta bajeczna sielanka musiała się kiedyś skończyć i nastało to w moje 97 urodziny, które wypadają akurat na Festiwal Miecza - czwarty dzień Kythorn.
Początkowo tego dnia wszystko było normalne. Rano, jak co dzień, zostałam brutalnie obudzona przez Pieszczocha, który wskoczył na moje łóżko, chcąc mnie czym prędzej obudzić na śniadanie. Po przebudzeniu się i zwaleniu wilka na podłogę poszłam do łazienki. Umyłam się i zaczęłam się ubierać w jedną z odświętniejszych sukni myśląc, co tym razem dostanę na urodziny. Oczywiście w jadalni już wszyscy czekali.
W samym wejściu Ilkar rzucił mi się na szyję z szaleńczym uściskiem, o mało mnie nie przewracając. Dostałam gorące życzenia od całej służby. A przy krześle, na którym zazwyczaj siedziałam, stali rodzice. Tata trzymał coś w ręku. Nie bardzo mogłam się domyśleć, co to było przez płótno, którym było to owinięte.
Rodzice mnie uściskali i wręczyli zawiniątko. Gdy odwijałam płótno, matka patrzyła pochmurnie na tatę.
- Czemu jesteś w takim złym nastroju, mamo? – zapytałam spostrzegając jej minę.
- To nie to żebym była w złym nastroju, po prostu nie do końca zgadzam się z twoim ojcem, co do prezentu, jaki postanowił ci ofiarować.
- Ależ kochanie przecież ustaliliśmy w dzień narodzin Erienny, że raz ty wybierasz prezent, raz ja. Czyż nie tak było? – zapytał z tak niewinnym wyrazem twarzy.
- Owszem, tak było. Ale to nie zmienia faktu, że ten prezent nie wydaje mi się odpowiedni dla młodej damy, jaką stała się nasza córka. – Odpowiedziała tak poważnie, że aż zaczęłam się obawiać, co ojciec przygotował.
Na szczęście nie okazało się to czymś strasznym. Podarował mi wspaniały, długi łuk. Jego delikatne grawerowanie na całej powierzchni było tak zawiłe, że nie wiedziałam gdzie się ono kończy, a gdzie zaczyna. Do tego był dołączony kołczan ze strzałami, na którym był odciśnięty taki sam wzór zdobień. Oczywiście rzuciłam się tacie na szyje w podzięce za wspaniały dar, a zaraz potem ucałowałam mamę prosząc, by się nie gniewała na tatę, ale to iście królewski prezent. Po tych słowach roześmiała się i już wszyscy w lepszym nastroju zasiedliśmy do śniadania.
Po zakończonym posiłku całą czwórką ruszyliśmy na tak wyczekiwany przeze mnie Festiwal Miecza. Gdy kareta przejeżdżała przez bramę naszej posiadłości miałam dziwne wrażenie jakby ktoś bacznie nas obserwował. Co gorsza, to przeczucie cały czas mi towarzyszyło. Nawet powiedziałam o tym ojcu, ale ten starał się uspokoić mnie mówiąc, że to, dlatego, iż w tej sukni wyglądam niczym dama ze szlacheckiego rodu. Nie uspokoił mnie tym wytłumaczeniem, a wręcz rozdrażnił. Wiedział, bowiem że nie lubię takich porównań, toteż od razu wdałam się w dyskusje z nim jak bardzo się myli.
Gdy dojechaliśmy do promenady, było już tam wielu znanych nam ludzi. Jak i mama przez swą urodę i sławę jako czarodziej, tak i ojciec przez kontakty handlowe był dobrze znany w mieście. Trzeba przyznać, wielu i mnie znało, a więcej słyszało; zwłaszcza o mej nieprzeciętności. Ułożona panna, która świetnie jeździ konno jak i potrafi posługiwać się łukiem. Rzadkie połączenie wśród dziewczyn z zamożnych domów.
Z dali zaczęły dobrzmiewać dźwięki grajków, którzy szli przed całą paradą, toteż złapałam Ilkara za rękę i ruszyliśmy jak najbliżej samej Promenady, by móc oglądać rycerzy     z bliska. Rozglądałam się po elfach i ludziach, którzy stanowili znaczną większość wokół nas. W którymś momencie spojrzałam przed siebie i mą uwagę przykuł elfi czarodziej stojący naprzeciwko mnie po drugiej stronie Promenady. Był to tak samo jak ja złoty elf, lecz ubrany w ciemnoczerwone szaty czarodzieja. Miałam wrażenie, że gdzieś go już widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Nie wiem, czemu, ale jego spojrzenie tak mnie zahipnotyzowało, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Coraz bardziej zatracając się        w tym spojrzeniu miałam wrażenie, iż powinnam go znać, że jest kimś dla mnie ważnym. Pewnie jeszcze przez dłuższy czas bym się w niego wpatrywała, ale nagłe rżenie konia przechodzącego koło mnie obudziło mnie z tego dziwnego transu i co może wydać się dziwne, spostrzegłam, że parada już się zaczęła, a ja nawet tego nie zauważyłam. Gdy z powrotem powróciłam wzrokiem w to miejsce, gdzie stał ów jegomość, jego już tam nie było.
W końcu z Cytadeli zabrzmiały dzwony i rycerze popędzili w kierunki dziedzińca Królewskiego Pałacu. Ja z Ilkarem powróciłam do rodziców. Gdy doszliśmy do nich, mama bacznie zaczęła mi się przyglądać.
- Coś taka rozpalona, kochanie? – spytała mama łagodnym głosem kładąc mi rękę na czole.
- …nic takiego… chyba – odpowiedziałam niepewnie ciągle wspominając tego elfa.
- Jasne. Nic takiego. Pół parady przepatrzyłaś jak omotana na jakiegoś młodzieniaszka w szatach czarodzieja - zachichotał Ilkar chowając się za ojcem.
- Czyżby moja mała córeczka zaczęła wreszcie spoglądać w kierunku jakiegoś młodzieńca? Znamy go? – zapytał ojciec parodiując poważne zachowanie.
- Tato! – spojrzałam na niego z oburzeniem. – Nie chodzi o to, że przykuł mą uwagę wyglądem. Chodzi raczej o jego spojrzenie. Miałam wrażenie jakbym go skądś znała… Nie wiem może to moje złudzenie… Choć co prawda, był ładny. A na pewno stokroć ładniejszy od ciebie – powiedziałam patrząc na Ilkara.
Czekając na walkę rycerzy przechadzałam się po Promenadzie z bratem, oglądając przeróżne stoiska lub oglądając występy iluzjonistów. Znałam działanie niektórych sztuczek, ale mimo to bawiło mnie ich oglądanie. Ilkar jak zwykle zajadał się słodyczami, a zwłaszcza jabłkami w syropie, które tak uwielbiał.
Mimo ogólnego dobrego humoru, jakoś nie mogłam zapomnieć o tym elfim czarodzieju, jego spojrzenie tak zapadło mi w pamięci, że nie mogłam pozbyć się ciągłego myślenia o nim. Nawet zaczęłam się rozglądać, sądząc, że może uda mi się go jeszcze spotkać i spytać, kim jest.
Chodząc tak bez celu, w którymś momencie, jakieś czarne skrzydlate stworzenie, miałam wrażenie, że to chyba był kot, przeleciał tuż przede mną, zabrał jabłko Ikarowi i uciekł w stronę pobliskich drzew. Ja rozbawiona przerażoną albo zaskoczoną miną brata, trudno było to określić po wyrazie jego twarzy, zaczęłam się śmiać. Ilkar po otrząśnięciu się z szoku zaczął biec w kierunku, gdzie zniknęło owe stworzenie. Niewiele myśląc o konsekwencjach, nakazałam Pieszczochowi trzymać się blisko i również ruszyłam w stronę drzew. Co prawda bieganie w sukni nie jest łatwe, ale mając doświadczenie w tym całkiem sprawnie wymijałam stojących przechodni, zaskoczonych widokiem wilka biegnącego za Ilkarem.  
W końcu wbiegliśmy do Królewskich Ogrodów pozostawiając cały festiwal daleko za sobą. Szczerze już miałam dosyć tego pościgu, bo byłam zmęczona tą gonitwą i nawet chciałam zrezygnować, ale gdy tylko ta myśl przyszła mi do głowy, zza drzew przede mną usłyszałam ujadanie Pieszczocha. Obawa o swojego wilka dodała mi sił i przyspieszyłam kroku. Wybiegłam na polanę, na której dostrzegłam Ilkara, Pieszczocha i ów czarne coś latające nad nim. Podchodząc bliżej zobaczyłam, że to naprawdę jest kot ze skrzydłami, ale ku mojemu większemu zdziwieniu, zobaczyłam również tego elfiego czarodzieja.
- Pieszczoch, przestań! –krzyknęłam do wilka i podeszłam już wolniejszym krokiem by móc złapać nieco tchu po tym szaleńczym biegu – Co tu się dzieje? – posłałam krótkie spojrzenie w stronę nieznajomego i patrzyłam pytająco na Ilkara.
- Przecież sama dobrze widziałaś. To coś zabrało mi jabłko, a ja pobiegłem za nim, aż tu się zatrzymało przy tym elfie – wskazał rękę w stronę czarodzieja.
-Pieszczoch! – krzyknęłam na wilka dostrzegając że ten znowu chciał ujadać, następnie spojrzałam w stronę nieznajomego – Możesz nam wytłumaczyć, czemu to stworzenie do ciebie przyleciało? Zważywszy na twój strój, podejrzewam, że to twój chowaniec.
- Owszem ta mała bestia należy do mnie – spojrzał karcąco w stronę stworzenia, które natychmiast przewiesiło mu się przez ramię – Najmocniej przepraszam za jego zachowanie, zazwyczaj słucha moich rozkazów, ale kiedy spuścić go z oczu to potrafi nabroić kłopotów – skłonił się najpierw w kierunku moim, a następnie brata – zapłacę za szkody, jakie wyrządził mój chowaniec, proszę tylko powiedzcie ile.
- Nic wielkiego się nie stało. Trochę pobiegaliśmy i tyle – powiedziałam kładąc rękę na ramieniu Ilkara, który już chciał coś powiedzieć – Dostrzegłam cię przed paradą, ale później tak nagle zniknąłeś. Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
- Owszem, jestem tu tylko przejazdem i wybacz za to wpatrywanie się w ciebie na paradzie, ale rzadko spotkać można złotego elfa czystej krwi, a już zwłaszcza tak pięknego jak ty – skinął głową w mym kierunku.
- Proszę tylko bez takich! – krzyknął Ilkar, patrząc ze złością w moje oczy – Przez jego zwierzaka jak szaleńcy biegliśmy przez tłum ludzi, a ty mu wybaczasz, bo robi do ciebie maślane oczy - Siostrzyczko!
- Ilkar! – spojrzałam na niego z wyrzutem – Przecież sam mówiłeś, że ci się nudzi prawda? – przytuliłam go i gładząc włosy – Troszkę biegania chyba ci nie zaszkodziło – spojrzałam mu w oczy. – Wybacz za słowa brata, jest niewiele młodszy ode mnie, ale niekiedy zachowuje się jeszcze jak dziecko – posłałam uśmiech czarodziejowi.
- Nic się nie stało. Zresztą ma rację. Mój chowaniec narobił nieco kłopotów. Pozwól, że odkupię ci tyle łakoci, ile będziesz chciał. Dobrze? – posłał pytające spojrzenie na Ilkara – a co do ciebie,  pozwól że zajmę się naprawą twej sukni. Jednak bieg przez ten ogród nie był takim dobrym pomysłem.
- Faktycznie – spojrzałam na swoją suknię – Co prawda tylko się przykurzyła i nieco liści się do niej poprzyczepiało. Ale jeśli nalegasz proszę bardzo tylko powiedz wpierw, co chcesz zrobić?
- Nic takiego. To prosty czar naprawy – mówiąc to wyjął coś z sakiewki, domyśliłam się, że to potrzebne komponenty i zaczął mówić zaklęcie – Gotowe. Suknia jak nowa, ale jeśli pozwolisz – podszedł do mnie i czekał na przyzwolenie – Masz kilka liści we włosach – powiedział z uśmiechem tłumacząc się. 
- Dziękuję – po czym skinęłam głową dając mu pozwolenie.
Dziwnie się czułam, w trakcie tej całej sytuacji. Nie żebym się jakoś krępowała czy wstydziła, ale gdyby ktoś z boku to spostrzegł obawiam się, że mógłby odnieść mylne wrażenie. Gdy skończył wyjmować liście z mych włosów zrobił krok w tył i ukłonił się dworsko.
- Zrobione. Wybaczcie za nieprzedstawienie się. Na imię mi Denser i jestem poszukiwaczem przygód – skłonił się jeszcze raz
- Mnie na imię Erienna, a ten mały tu to mój brat Ilkar, a to coś, czteronożne i bardzo hałaśliwe to Pieszczoch – wskazałam w stronę wilka.
- Mój chowaniec wabi się Sha-kaan i jest on małą magiczną bestią, czego chyba łatwo się domyślić z jego zachowania.
- Oj, da się zauważyć – powiedziałam, po czym wyciągnęłam rękę w stronę chowańca.
Kot nieufnie patrzył w mym kierunku i powoli zbliżył pyszczek w stronę ręki. Długo obwąchiwał ją obwąchiwał. W którymś momencie nagle zerwał się z ramienia Densera             i           w mgnieniu oka znalazł się nade mną. Po czym powoli opuścił się i zawisł mi na ramieniu tuląc mi się w szyję, donośnie przy tym mrucząc. I coś mi się zdawało, że to, co się stało, było czymś wyjątkowym zważywszy na minę Densera.
- No, proszę. Sha-kaan nigdy w tak krótkim czasie nie łasił się do kogoś nowo poznanego. Nawet do mnie podchodził nieufnie przez jakiś dzień. Brawo.
- To nic wielkiego, Erienna dla wszystkich ma dobre serce i kocha wszystkie zwierzęta,   a one to czują – wtrącił Ilkar tuląc się do mnie.
- Możliwe, interesujesz się może czarami, Erienno? – spytał Denser bacznie obserwując swojego pupila.
- Czytałam trochę książek na ten temat i często przebywałam z mamą w jej pracowni      w trakcie eksperymentów, ale czarowaniem się nie zajmowałam.
- Rozumiem – zamyślił się wpatrując się w oczy Sha-kaan’a.
- Możemy już iść? – spytał Ilkar błagalnym wzrokiem – chce jeszcze nieco pozwiedzać stragany i zobaczyć się z kolegami przed potyczką rycerzy.
- Oczywiście kochanie – powiedziałam gładząc jego policzek – Może potowarzyszysz nam? – zapytałam elfa wytrącając go z zamyślenia.
- Słucham… Wybacz zatraciłem się w rozmowie z Sha-kaan’em.
- Ach, ci czarodzieje. Zawsze żyjecie we własnym świecie. Ilkar chciałby wrócić              z powrotem na festiwal, a ja się spytałam czy zechciałbyś się z nami przejść.
- Z przyjemnością, ale wpierw przekażę wiadomość wujowi, że spotkamy się nieco później – spojrzał w stronę chowańca i tak jak i jego, tak i oczy kota lekko rozbłysnęły, Sha-kaan wzniósł się i gdzieś poleciał – no dobrze, skoro wiadomość została wysłana, my możemy ruszać.
Wolnym krokiem, idąc w stronę Promenady cały czas rozmawiałam z Denserem tak swobodnie, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszliśmy z Ogrodów.
Spacerując pomiędzy straganami miałam dziwne wrażenie, że nadal jestem obserwowana, choć co prawda, to uczucie już mi nie przeszkadzało. Nawet obawa o Ilkara, który biegał od stoiska do stoiska jakoś zmalała. Obecność Densera jakoś mnie uspokajała, natomiast on sam zrobił się nieco nerwowy.
- Czy coś się stało? Wyglądasz na zaniepokojonego? – spytałam zatrzymując się.
- Nie wiem, czemu ale mam wrażenie, jak byśmy stali się centrum uwagi większości tu obecnych osób. Niektórzy się na nas patrzą i szepczą między sobą, widząc nas idących razem.
- To akurat bardzo prawdopodobne – uśmiechnęłam się i rozejrzałam dookoła a ci, którzy na nas patrzyli natychmiast odwrócili wzrok i poszli w swoim kierunku – Widzisz, zazwyczaj spaceruję po mieście sama lub z Aldą, moją przyjaciółką, a jedyne męskie towarzystwo to mój ojciec albo Ilkar. Rzadko można mnie spotkać rozmawiającą                       z jakimkolwiek młodym chłopcem. Wiec nie dziw się zaskoczeniu niektórych. Jeśli przeszkadza Ci to, to możemy…
- Erienno, jak miło cię spotkać! Widziałaś może mojego braciszka, znowu mi gdzieś zniknął – rzuciła mi się na szyję młoda dziewczyna o kasztanowych włosach.
- Aldo uspokój się, jest razem z moim bratem, o tam – wskazałam w stronę gdzie widziałam chłopców - Już dobrze? – spytałam tuląc ją.
- Jakim cudem ty zawsze jesteś taka spokojna? A właśnie wszystkiego dobrego z okazji dnia urodzin. Wybacz, że cię dzisiaj nie odwiedzę, ale rodzina zjechała i mam dużo do zrobienia w domu, a ten mój łobuz wcale mi nie pomaga.
- Rozumiem i nie kłopocz się mną. A jeśli będziesz potrzebować pomocy to poślij Althura po mnie. Wówczas zjawię się i ci pomogę.
- Nie mogłabym. Zresztą widzę, że jesteś wreszcie zajęta, więc nie zabieram ci więcej czasu. Do zobaczenia wkrótce. A co do Ciebie, młody elfie, opiekuj się nią dobrze – mówiąc to pogroziła Denserowi i szybkim krokiem odeszła.
-Właśnie o tym mówiłam. Przepraszam za nią – powiedziałam próbując nie śmiać się     i zachować powagę.
- No dobrze. Stwierdzam, że masz ciekawą przyjaciółkę. Rzadko, kto potrafi tak zszokować czarodzieja. Ale nic nie mówiłaś, że masz dziś urodziny. Nieładnie – teraz to on pogroził mi palcem parodiując Aldę - Przyjmij, zatem ode mnie… – jego dłoń powędrowała     w stronę moich rozpuszczonych włosów - …ten kwiat.
- Orchidea. Dziękuję! To mój ulubiony kwiat. – odruchowo powąchałam kwiat, którego woń była bardzo kusząca - Och zaraz zacznie się pokaz, idziesz z nami? Ilkar, choć tu łobuziaku! – zawołałam brata widząc, że ten za daleko się oddala.
- Byłaby to dla mnie wielka przyjemność, ale muszę już iść na spotkanie z wujkiem. Jednak coś mi się zdaje, że jeszcze dziś się zobaczymy. Zatem do zobaczenia.
I zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Denser ucałował mnie w czoło i odwrócił się znikając w tłumie. Nie wiem, czy mi się zdawało, czy naprawdę to słyszałam, ale miałam wrażenie jakby powiedział: „Zatem do zobaczenia …siostro”. W tym samym momencie, gdy     o tym zaczęłam myśleć, Ilkar podszedł, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę Promenady, na której zaczęli już zbierać się rycerze.
Po skończonych walkach powróciłam z bratem do miejsca, gdzie umówiliśmy się             z rodzicami i już w czwórkę, pojechaliśmy do domu. Oczywiście w trakcie jazdy tata wypytywał mnie o jegomościa, z którym to chodziłam po całym festiwalu. Co się okazało, nasz spacer stał się wielkim wydarzeniem tego dnia. Nie wiem, dlaczego, ale gdy wypowiedziałam jego imię rodzice wymienili między sobą jakieś dziwne spojrzenie i od tego czasu już w milczeniu jechaliśmy karetą. Choć może i lepiej, że nie rozmawialiśmy. Nie wiem czy miałabym odwagę zapytać się o to, czemu nazwał mnie „siostrą”. A może mi się zdawało.
W domu na schodach czekał już Albert z bardzo poważną miną. A to dosyć niespotykane jak na jego osobę. Mimo już podeszłego wieku, zawsze był energicznym człowiekiem. Tym razem coś mi nie pasowało. Toteż, czym prędzej wyskoczyłam z powozu.
- Witaj Albercie, co ci się stało, że masz taką kwaśną minę? – zawołałam robiąc niewinną minkę, która zazwyczaj go rozśmieszała.
- Nic takiego, moja mała – powiedział gładząc mnie po włosach. – Mają państwo gości – odrzekł przez zaciśnięte zęby.
Nie czekając więcej na wytłumaczenia, popędziłam do salonu, gdzie zapewne mieli czekać owi niespodziewani goście. I miałam rację. Przez szparę w drzwiach zobaczyłam jakiegoś niskiego krasnoluda, który coś bardzo żywo gestykulował. Był w średnim wieku,         a liczne szramy na jego twarzy dawały wyraz surowości i pewnej gburowatości. Po tym, jak zobaczyłam jego dłoń, zrozumiałam, że to osoba zaprawiona w boju. Obok niego stał wysoki mag w czarnych szatach. Jej mankiety jak i dół szaty były wyszywane czerwonymi runami. Dostrzegłam również, że to elf, bo spod blond włosów wystawały spiczaste uczy. Niestety, twarzy nie widziałam, bo stał tyłem do drzwi.
Oczywiście nie weszłam do salonu. Czekałam, aż zrobią to najpierw rodzice. Gdy mama przechodziła obok mnie, uśmiechnęła się i pokręciła głową. Weszłam zaraz za nią i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
- Denser! – zawołałam zaraz po przekroczeniu drzwi. Co zbudziło nie lada zdziwienie na twarzach jego towarzyszy.
- To wy się znacie? Stylianie, mówiłeś, że Denser nie widział jej odkąd się urodziła – wystrzelił krasnolud tak głośno, że aż echo odbiło się od ścian.
- No bo tak było, aż do dziś. Eriennę i Ilkara poznałem dziś na festynie – tłumaczył się wzruszając ramionami. – Witaj matko – powiedział obejmując moją mamę.
- Matko – powiedziałam równocześnie z Ilkarem i pytająco wodziłam wzrokiem od Dansera, do mamy – Co tu jest grane? – spytałam będąc nieco zdezorientowaną.
- Spokojnie kochanie. Jest kilka rzeczy, które chyba należy wam wytłumaczyć – powiedział tata, prowadząc mnie w kierunku kanapy.
Nie wiem jak długo trwała ta rozmowa, z szoku straciłam rachubę i kiedy się zakończyła była już pora kolacji. Jak się okazało, Stylian Anware to rodzony brat mojej mamy, również czarodziej, a ten burzliwy krasnolud, to Thori Spiżowy Młot, wojownik. Byli to owi towarzysze z dawnych czasów, o których słyszałam nieco z opowieści rodziców. Co do Densera, okazało się, że nie jest to tak naprawdę mój brat. W czasie jednej z wypraw, jakie kiedyś odbywali, znaleźli nieżywą kobietę, która własnym ciałem osłaniała niemowlę. Nie było przy niej żadnych listów czy jakichkolwiek wskazówek, co do tego, kim była. Na pewno to nie matka Densera. Nieżywa kobieta była człowiekiem. Toteż, nie wiedząc, co robić, drużyna pod namowami głównie mojej matki stała się zastępczą rodziną dla dziecka. Również wyjaśniła się tajemnicza przeszłość moich rodziców. Jak się okazało, są oni Grającymi, którzy nadal pomagają organizacji stacjonując tu w mieście i pomagają przy ewentualnym przeprawieniu się przez Smocze Jezioro. A ta cała tajemnica była po to, by mnie i Ilkara ochronić przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Choć mimo wszystkich tych wieści, cieszyłam się najbardziej z faktu, że Denser i mój wujek zostaną z nami jakiś czas.
Toteż odkąd przybyli, cały czas spędzam wolne chwile na rozmowie ze starszym bratem, który potajemnie zaczął uczyć mnie nieco magii. Zawsze uważałam, że to ja muszę być bardziej odpowiedzialna, bo miałam obowiązek jako starsza siostra opiekować się Ilkarem, a teraz mam kogoś, kto myśli w ten sam sposób o mnie. Przyjemne uczucie.
Niestety przyjemność ta musiała się zakończyć. Któregoś wieczoru przybył jeszcze jeden członek drużyny. Był to łotrzyk Aikanaro Tasardur. Szczupły elf, o bystrych, rozbieganych oczach przyniósł rozkaz sprawdzenia drugiego brzegu Smoczego Jeziora. Niechętnie chciałam rozstawać się z nowymi przyjaciółmi, toteż poprosiłam rodziców o zgodę na to, bym im towarzyszyć w tym zadaniu. Oczywiście tak jak się spodziewałam, mama była temu przeciwna, ale po krótkiej rozmowie z wujem Stylianem zgodziła się. Oczywiście przed wyruszeniem         w podróż musiałam odbyć długa rozmowę z mamą, a następnie z tatą.
Przed samym wyruszeniem dostałam jeszcze dwa podarki od rodziców. Mama dowiedziała się od Densera, że nieco uczę się czarów, więc podarowała mi księgę i jej kostur   z białego drewna. Tata oczywiście nie był tym zadowolony, ale chyba już przywykł do myśli, że podążę w ślady matki, jeśli chodzi o czary. Choć nie do końca się poddał. Podarował mi miecz wykuty specjalnie dla mnie, wyjątkowo lekki i bardzo trwały z tymi samymi zdobieniami, co na mym łuki i kołczanie i poprosił wojownika by mnie nieco podszkolił w walce.
Prawie roczna wyprawa, jaką odbyłam z Denserem, wujkiem i jego towarzyszami pokazała mi wspaniały świat przygód. W czasie którego nauczyłam się wielu przydatnych rzeczy. Thori, zgodnie z obietnicą daną tacie wytrwale uczył mnie walki mieczem. Denser i wuj Stylian wprowadzali mnie w tajniki magii, a Aikanaro nauczył mnie, by zawsze trzymać swoje sakiewki w takich miejscach, by nie dać się okraść.
Jako, że już wcześniej przebywałam na łonie natury, nie miałam aż takich wielkich trudności z przystosowaniem się życia w trasie. Czym mile zaskoczyłam wuja. Również i ja starałam się jakoś pomagać w tej wyprawie, więc podjęłam się gotowania posiłków. Skoro często kręciłam się w kuchni i dla zabawy pomagałam gosposi w przygotowywaniu posiłków, to zadanie nie było niczym trudnym. I o dziwo, moje posiłki smakowały wszystkim, a chyba          w szczególności Thorinowi, choć otwarcie nigdy tego nie przyznał. Za to często, gdy gotowałam, kazał Aikanarowi przypatrywać się, co robię, by na przyszłość poprawić smak jego potraw. Zresztą sama nawet podjęłam rozmowę z łotrzykiem, który okazał się naprawdę ciekawą osobą z dosyć sarkastycznym humorem, ale mnie to nie przeszkadzało, i tak świetnie się z nim dogadywałam.
Powróciliśmy do Suzail dokładnie na następne moje urodziny. Które spędziliśmy już      w siedmioro. Wkrótce po moich urodzinach, Stylian otrzymał kolejny rozkaz wyruszenia na jakieś zadanie. Niestety, tym razem nie mogłam im towarzyszyć, gdyż mogło to być zbyt niebezpieczne. Po tym, jak mi to powiedział, czułam się nieco zła, że nie mam takiego doświadczenia jak oni.
Denser w przeddzień wyjazdu na misję zaprowadził mnie do Królewskich ogrodów       w to samo miejsce gdzie, się zapoznaliśmy. Odbyliśmy długą rozmowę, dzięki której podniósł mnie na duchu i zainspirował do własnej podróży.
Początkowo w domu była o to wrzawa, ale po dłużej rozmowie jak i rodzice, tak i wuj przyznali mi rację. Stylian obiecał, że jeśli tylko stanę się na tyle doświadczona, by przystąpić do ich drużyny, będę mogła z nimi podróżować.
Następnego dnia, tuż przed wyruszeniem w podróż, Denser postanowił oddać mi Sha-kaan’a i nakazał mu opiekować się mną. Jak również ofiarował mi swoją spinkę Harfiarza mówiąc, bym jej nigdy nie zdejmowała. Zaprotestowałam. Przecież nie należałam do Grających. Wówczas mama podeszła i przypięła mi ją po wewnętrznej stronie płaszcza mówiąc, że jako długoletnia członkini organizacji może sobie pozwolić na taki czyn i nakazała, bym uczyniła wszystko, by zasłużyć na jej noszenie.
Gdy całą piątką wyjechaliśmy z miasta, jakieś kilka dni jeszcze jechaliśmy razem. Czułam się świetnie, ale wiedziałam, że czas rozłąki nadciąga nieubłaganie. Toteż, gdy dojechaliśmy do ruin miasta Tilverton, rozdzieliliśmy się. Ja pojechałam w stronę Essembry, a oni natomiast skręcili na zachód. I tak oto zaczyna się moja samotna przygoda.